Auto w Pracy

Slideshow Image

Czasem, bardzo rzadko, zdarza się taki samochód, który wymyka się z szablonu. Żal z niego wysiąść choćby na chwilę, a później przychodzi moment, że trzeba coś o nim napisać i …………. Jak opisać metafizyczne doznania?

Pisać o funkcjonalności? Bądźmy poważni, to auto nie powstało do tego, aby wozić dzieci do szkoły, na zakupy też się niespecjalnie nadaje. Generalnie, w umyśle przeciętnego użytkownika, to pewnie auto nie nadaje się do niczego. Super — i niech tak zostanie, w myśl zasady: czego oczy nie widzą, sercu nie żal. Przecież oni nigdy takiego auta nie kupią, bo go nigdy nie poznają. Niefunkcjonalne, dwuosobowe auto — komu to potrzebne. Może to i ładne, ale nawet wsiąść trudno, a o wysiadaniu to nawet szkoda gadać. Jakieś plastikowe krzesełka wyłożone gąbką — to musi być tragedia. Siedzimy jakby d… na ziemi, guzik widać.

Bagaż? O tym trzeba zapomnieć, walizka nie mieści się do bagażnika. Generalnie, nic się tam nie mieści, no może karta kredytowa.

W środku jeszcze gorzej. Plastikowe foteliki z jakimiś pasami, które do jesienno-zimowej kurtki nijak nie chcą się dopasować. Kto wymyślił takie pasy? Może to dobre dla jakichś sportowców z horrendalnym budżetem, bo przecież kto normalny kupi takie auto za 600 tys. zł albo i więcej.

I tu żegnamy publiczność i zaczynamy rozkoszować się Alpine A110 R.

Ostatnia literka „R” jest tu kluczowym elementem do przejścia w inny wymiar. Sportowe samochody zawsze przyciągały wzrok i budziły emocje. W rzeczywistości większość to usportowione wersje wielkoseryjnych pojazdów. Często zmiany ograniczają się tylko do wizualnych gadżetów. W takim świecie Alpine A110 jest prawdziwym unikatem — samochodem stworzonym dla sportu.

Alpine A110 wymyka się z utartych kanonów, było i jest niepodrabialne, bo pasji i emocji nie można sfałszować. Współczesne Alpine A110 powróciło na rynek w 2017 roku, chociaż nie wiem, czy to właściwe określenie. Ono zawsze było — i tak wygląda, jakby nigdy nie było tej kilkudziesięcioletniej przerwy w produkcji. Pierwsze Alpine A110 powstały w 1962 roku i stały się legendą.

W 2017 roku na rynek wyjechały nowe Alpine A110, które wyglądały dokładnie tak, jakby ten model był zawsze w produkcji, a zmiany były naturalną ewolucją pierwszego modelu. Dla mnie jest to prawdziwe mistrzostwo, na które mogą pozwolić sobie tylko ikony motoryzacji. Znam chyba tylko jeszcze jeden kultowy model, który ewoluuje, zachowując swoje naturalne cechy — Porsche 911.

Wróćmy do Alpine. Obojętne, którą wersję Alpine A110 wybierzemy, to kupimy legendę ze wszystkimi przypisanymi do niej atrybutami. Moja Alpine A110 to wersja R. Magiczne „R” jest przepustką w inny wymiar. Kończy się to, co znamy z „cywilnych” samochodów, a zaczyna się świat motosportu.

Pierwsze spojrzenie nie pozostawia wątpliwości, że nie jest to jakiś zwykły, stuningowany hot hatch. Mamy przed sobą prawdziwe sportowe auto, gdzie nie ma bajerów na pokaz — wszystko ma swoje przeznaczenie. Samochód ma 1252 mm wysokości, 4256 mm długości i 1798 mm szerokości, co mogłoby sugerować, że całkiem łatwo znajdziemy miejsce do parkowania. Nic z tych rzeczy. Auto jest obniżone i wyposażone w dokładki poprawiające aerodynamikę, więc nawet nie ma co myśleć o próbie wjazdu na krawężnik. Najlepiej trzymać się od nich z daleka.

Z tyłu auta mamy spoiler — i nie jest to element dekoracyjny. On naprawdę ciężko pracuje na swoje miejsce, ale to docenimy dopiero podczas jazdy. Z przodu klasyka. Okrągłe światła to kultowy element tego samochodu — są niepowtarzalne.

Otwieram drzwi i żegnam szarą rzeczywistość. Dwa kubełkowe fotele z włókna węglowego, wyłożone czerwoną mikrofibrą, obiecują to, co za chwilę się zdarzy. Zanim wsiądę, muszę zdjąć kurtkę i schować ją za fotel. Miejsce zajęte — czas na pasy. Szelkowe pasy bezpieczeństwa to już inna bajka. Wystarczy je zapiąć i już ma się dobry dzień. Samochód uruchamiamy przyciskiem start na konsoli. Miłym mruknięciem silnik wyraża chęć współpracy. Co prawda, niebieska ikonka temperatury sugeruje, aby jeszcze chwilę powstrzymać się od drogowych wyzwań, aż silnik nie osiągnie właściwej temperatury. Ruszyć można, bo ta chwila trochę potrwa. Automatyczna skrzynia biegów ma tylko trzy przełożenia, a w zasadzie trzy przyciski, którymi można się pobawić: przód, tył i neutral. Jest coś jeszcze, ale całkiem w innym miejscu. Na to przyjdzie czas, jak niebieska ikonka temperatury zniknie.

Samochodzik dostojnie wytacza się na drogę. Powoli, bez pośpiechu, zwalniając przed każdą przeszkodą. Można rzec — wzorowy kierowca, przestrzegający prędkości na osiedlowych dróżkach. Miasto jest ciekawym miejscem. Mało przyjazne, z hopkami, przejściami dla pieszych i mnóstwem skrzyżowań, do tego limit prędkości, a jednak daje olbrzymią frajdę z jazdy. Kumulacja tych czynników działa jak wyzwanie, podnosi adrenalinę na wyższy poziom i zabawa się zaczyna. Gaz, hamulec, skręt, przyśpieszenie — wszystko w ruchu, życie jak w grze komputerowej. Są nawet efekty dźwiękowe. Silnik mamy za plecami, z bardzo ładną barwą głosu. W tym samochodzie nawet nie potrzeba radia — silnik wystarczy.

Oczywiście, tu trzeba napisać kilka słów o bezpieczeństwie. Samochód ma 300 KM mocy, prędkość maksymalną 285 km/h, a przyśpieszenie od 0 do 100 km/h zajmuje 3,9 sekundy. Wygląda super, ale dla tych, którzy nie wiedzą, jak to wygląda w praktyce, ta informacja może być bardzo cenna — i to dosłownie. Przy takich parametrach możemy zasłużyć na mandat, zanim zjedziemy ze skrzyżowania. Nawet jak będziemy startować od zera, to wystarczą dwie sekundy, aby przekroczyć 50 km/h.

Taka mała przestroga — jakby ktoś z pierwszej części jeszcze to czytał, to będzie usatysfakcjonowany. „Panie, jak tym jeździć? Jak to auto nawet jak stoi, to płaci mandaty za prędkość, za sam wygląd. A gdzie to do prędkości maksymalnej 285 km/h?" Faktycznie, trudno w Polsce znaleźć miejsce, gdzie choćby teoretycznie można byłoby się rozpędzić do takiej prędkości. Nawet jakby zniknęły wszystkie ograniczenia, to i tak byłby problem. W Polsce kierowcy jeszcze nie są przygotowani na to, że ktoś może ich minąć z prędkością 250+ km/h. Alpine A110 R może to zrobić bez jakiegokolwiek problemu. Prędkość nie jest tu wyzwaniem. Samochód trzyma się drogi — właśnie po to są te dokładki i spoiler. Tak sobie piszę, nie żebym kogoś namawiał do takich ekscesów. Nawet w głowie mi się nie mieści, aby ktoś przekraczał dozwolone prędkości. Myślę, że jak opiszę, co się dzieje przy takich prędkościach, to już nikomu nie przyjdzie do głowy, aby samemu to sprawdzać — no chyba że, tak jak ja, znajdzie się na torze albo na mitycznej niemieckiej autostradzie, gdzie limitów prędkości nie ma.

No właśnie, co się dzieje? Nic się nie dzieje. Auto przy 200 wchodzi w dobrze wyprofilowany zakręt i nawet go nie bujnie. Co więcej, jest jeszcze zapas mocy, aby po wyjściu z zakrętu przyśpieszyć. Nie istnieje tu takie pojęcie jak brak mocy — ją mamy zawsze.

Tak na koniec, jeszcze o jednym magicznym, pomarańczowym przycisku na kierownicy. Wystarczy go wcisnąć i świat się zmienia. Zegary pokazują drugie oblicze, silnik radośnie pomrukuje i życie zaczyna się na nowo — i tak się dzieje za każdym razem, kiedy włączamy magię.

Obawiam się, że kontynuowanie tego opisu mogłoby źle wpłynąć na stan psychiczny zawistnych frustratów, którzy sami nie zjedzą, ale i innym nie dadzą, więc czas wrócić na ziemię.

Miałem jeszcze napisać coś o spalaniu, ale kogo to obchodzi — przecież nie właściciela, tak samo jak nie ma wielkiego znaczenia znikoma objętość bagażnika. Alpine A110 R nie jest po to, aby tanio przewieźć lodówkę. Trzeba zrozumieć, że jest to ikona motoryzacji i rządzi się własnymi prawami. Szkoda tylko, że ustawodawca tego nigdy nie zrozumie …….

Tekst i zdjęcia: Dariusz Pastor